Page 19 - 881216_polski_pod_kl6_cz_1
P. 19
– Nie. Jest mi tu bardzo przyjemnie. Pan jest bardzo wesoły, a ten Paweł to jakiś poczciwy człowiek.
Wie pan co? Na gazie będzie grzał ten pogrzebacz najmniej z pół godziny, więc mamy czas. W piecu
byłoby prędzej, ale po co w lecie rozpalać piec? Zresztą tu jest i tak duszno. Proszę pana! Tu się chyba
nigdy nie wietrzy... Czy można otworzyć okno? [...]
Okno zostało otwarte i miłe lato weszło przez nie niechętnie i z ociąganiem się do smętnej izby, w któ
rej w tej chwili było dwoje ludzi niebotycznie zdumionych: Ewcia dlatego, że jej pan Mudrowicz dotąd
nie udusił, i pan Mudrowicz skamieniały, bez ruchu, zamieniony w słup soli, jak gdyby ogłupiały. [...]
– Znacznie tu teraz przyjemniej. Przynajmniej będzie ciepło, bo w tych starych murach nawet w lecie
jest zima.
Obejrzała się po pokoju i udając, że nie zwraca uwagi na potworną minę pana Mudrowicza, gadała
przyjaźnie:
– To bardzo piękny pokój, tylko zaniedbany, straszliwie zaniedbany! Nie wiem, ile pan płaci Pawłowi,
ale ten Paweł nie ścierał tu kurzu od stu siedmiu lat. Jeżeli mi pan pozwoli, wpadnę tu raz na tydzień
chociażby i zrobię porządek. Pawła trzeba wziąć pod kuratelę... Co się panu stało? [...]
Ewcia usiadła znowu na kanapie i patrzyła w niego z nieudaną litością. Nie mówił nic. Siedział nieru
chomy, jakby mocą nieznaną pobity, do niczego niezdolny.
– [...] Nie wiem dobrze, ale niemal pewna jestem, że pan jest bardzo samotny. Gdyby tak nie było, to
mieszkanie nie byłoby takie okropne... Bardzo pana przepraszam, ale jest okropne. Słowo panu daję, że
ja naprawdę tu jeszcze przyjdę. Ja nie robię z gęby cholewy. Gdybym była wiedziała, jak tu jest u pana,
byłabym przyniosła trochę kwiatków. Za dwa złote można o tej porze kupić tyle kwiatków, że byłoby tu
wesoło. I pelargonie powinny być w oknie... Żeby pan miał chociaż psa! Ja mam takiego opryszka, że
boki można zrywać. Przyprowadzę go do pana... Ale teraz to już sobie pójdę... Ten pakunek, co stoi pod
piecem, zostawię, bo to ciężkie, a sama przyjdę jutro... Czy pan pozwoli?
Stary człowiek, który tej gadaniny słuchał jak nieprzytomny, westchnął ciężko i długo nie odpowia
dał. Patrzył na dziewczynę, a jej się wydawało, że w jego spojrzeniu zamgliło się wreszcie coś żywego:
smutek.
– Nie odchodź... – rzekł wreszcie bardzo cicho. [...]
– Proszę mi powiedzieć, po coś tu przyszła?
– W sprawie pani Zawidzkiej! – odpowiedziała dziewczyna jednym tchem. [...] – Oni – mówiła cicho,
lecz dobitnie – nie znajdą tych pieniędzy. Pani Zawidzka zmarnuje się do reszty, bo nie tak dawno była
śmiertelnie chora. Nie chcę nawet myśleć o tym, ile tam wyleje się łez. Wtedy pomyślałam sobie tak: Pan
Mudrowicz – bo ja pańskie nazwisko usłyszałam, kiedy pan telefonował... – pan Mudrowicz nie zechce
przecie ludzkiej krzywdy. Ja pogadam z panem Mudrowiczem! Znalazłam pański adres w książce telefo
nicznej i przyszłam. Przyszłam pana błagać na kolanach, aby się pan zmiłował. Ja wiem, że to nie moja
sprawa i pan Jerzy może mnie natłucze, skoro się o wszystkim dowie, ale mnie wszystko jedno. Mnie mój
ojciec tego nauczył, żeby skakać nawet w ogień, jeśli można kogoś ratować. A pani Zawidzka jest najsłod
szą kobietą na świecie i tak mnie przygarnęła jak matka... Nic o mnie nie wiedziała, a przytuliła mnie do
serca. Czy pan słucha? Co by pan sobie o mnie pomyślał, gdybym ja opuściła przyjaciół w nieszczęściu?
Mógłby pan powiedzieć, że jestem zwyczajna małpa. Oto dlaczego tu jestem!
Przerwała na króciutką chwilę, aby nabrać oddechu.
– ...I będę pana tak długo prosiła, aż się pan ulituje. Może pan robić jakie chce miny, ale mnie to nie
17
0717_881216_polski_kl6_cz_1_DRUK.indd 17 17.07.2019 20:08:52