Page 128 - 881216_polski_pod_kl6_cz_1
P. 128

I nagle, porwawszy się z pościeli z przenikliwym krzykiem, siadła nieruchoma, z oczyma szeroko
       otwartymi, a rękami podniesionymi do skroni, jakby wobec nadludzkiego widma. Marek, obdarty, okry­
       ty kurzawą, stał w progu podtrzymywany ramieniem lekarza. Chora wydała trzykrotny, w jakieś wyżyny
       szału wznoszący się okrzyk:
          – Boże! Boże! Boże mój!…
          Rzucił się Marek. Chora wyciągnęła wychudłe ramiona i cisnąc głowę jego do swej piersi z konwulsyj­
       ną siłą, wybuchnęła gwałtownym śmiechem, przerywanym jakimś suchym, bez jednej łzy, łkaniem, które
       ją powaliło na pościel jak martwą. Ale się zerwała natychmiast i szalona ze szczęścia pokrywała głowę
       syna pocałunkami – także szalonymi.
          – Jesteś?… Skąd?… Jak?… Dlaczego jesteś?… Czy to ty? Jak urósł! Boże! Jakeś się tu dostał? Kto cię
       przyprowadził? Sam jesteś? Czyś nie chory? Czy to ty, Marku? Czy mi się tylko tak śni! Boże… Boże
       mój! Przemów! Mów do mnie!




























































                                        126



   0717_881216_polski_kl6_cz_1_DRUK.indd   126                                                                17.07.2019   20:09:30
   123   124   125   126   127   128   129   130   131   132   133