Page 49 - 881216_polski_pod_kl6_cz_1
P. 49
Jeszcze nie skończył mówić, gdy znów rozbrzmiał nieprzyjacielski sygnał: dum... dum... dum... Gdzieś
z głębi mroków, z zachodniego końca sali buchnęły wrzaski, zagrały rogi. Dum... dum... Zdawało się, że
filary drżą, a płomienie trzepoczą.
– Prędzej, to ostatni etap wyścigu! Jeżeli słońce jeszcze nie zaszło na świecie, możemy ujść cało. Za mną!
Skręcił w lewo i pędem puścił się przez gładką podłogę sali. Odległość była większa, niż się z daleka
wydawało. Biegli ścigani głosem bębnów i tupotem mnóstwa nóg. Usłyszeli przeraźliwy okrzyk: a więc
ich dostrzeżono! Szczęknęła stal. Strzała świsnęła Frodowi nad głową.
Boromir roześmiał się.
– Tego się nie spodziewali! – rzekł. – Ogień odciął im drogę. Zeszliśmy od nieprzewidzianej strony.
– Uwaga! – krzyknął Gandalf. – Most przed nami. Jest niebezpieczny i wąski.
Nagle Frodo zobaczył u swych stóp ziejącą otchłań. U krańca sali podłoga urywała się nad niezgłębio
ną przepaścią. Jedyną drogę do zewnętrznych drzwi stanowił smukły kamienny most, bez krawężników
i poręczy; wygięty łuk, spinający dwa brzegi czeluści, mierzył około pięćdziesięciu stóp [stopa – jednostka
miary; 1 stopa to 30,48 cm]. W ten sposób przed wiekami krasnoludowie zabezpieczyli swoją siedzibę
od nieprzyjaciół, którzy by wdarli się od Pierwszej Sali i zewnętrznych korytarzy. Tu można było iść tylko
pojedynczą kolumną. Na skraju mostu Gandalf zatrzymał się, drużyna skupiła się za jego plecami.
– Prowadź, Gimli – rzekł Czarodziej. – Następni pójdą Pippin i Merry. Prosto naprzód, po schodach
ku drzwiom.
Kilka strzał padło między stłoczoną drużyną. Jedna trafiła Froda, ale odbiła się, nie czyniąc mu szko
dy. Inna utkwiła w kapeluszu Gandalfa niby czarne pióro. Frodo obejrzał się: za szczeliną buchającą
ogniem czerniał rój postaci, setki orków. Wymachiwali dzidami i krzywymi szablami, które błyszczały
krwawo w łunie pożaru. Dum... dum... grały bębny, a głos ich potężniał z każdą sekundą.
Legolas naciągnął cięciwę, chociaż odległość była wielka, a jego łuk mały. Wymierzył, lecz ręce mu
opadły, strzała wyśliznęła się na ziemię. Okrzyk rozpaczy i trwogi wyrwał mu się z piersi. Dwa trolle
wysunęły się, dźwigając olbrzymie kamienne płyty, żeby przerzucić je niby kładkę nad ogniem. Lecz nie
trolle przeraziły elfa. Za nimi nadchodził ktoś inny. Nie było go widać jeszcze, majaczyła tylko pośród
ogromnego cienia czarna sylwetka z kształtu podobna do ludzkiej, lecz większa; siła i groza tchnęły
z tego stwora i wyprzedzały go, gdziekolwiek szedł.
Zatrzymał się nad skrajem ognistej czeluści i zaraz łuna przygasła, jakby ją chmura otuliła. Potem
zebrał się i skoczył nad szczeliną. Płomienie strzeliły ku górze jakby na powitanie i oplotły go wieńcem.
Czarny dym zawirował w powietrzu. Rozwiana grzywa potwora tliła się, sypiąc iskrami. W prawym ręku
miał sztylet wąski i ostry jak płomienny jęzor. W lewym dzierżył bicz wielorzemienny.
– Aaa! – jęknął Legolas. – Balrog! Balrog idzie!
Gimlemu oczy omal nie wyszły z orbit.
– Zguba Durina! – krzyknął i, wypuszczając z garści topór, ukrył twarz w dłoniach.
– Balrog! – mruknął Gandalf. – Teraz wszystko rozumiem. – Zachwiał się i ciężko oparł na różdżce.
– Biada nam! A taki już jestem zmęczony!
Czarna postać w ognistej łunie pędziła ku nim. Orkowie wśród wrzasków sypali kamienne groble
przez szczelinę. Wtem Boromir podniósł swój róg do ust i zagrał. Rycerskie wyzwanie zadźwięczało do
nośnie i niby krzyk dobyty z wielu piersi wzbiło się pod strop pieczary. Na mgnienie oka orkowie cofnęli
się, a płomienny cień przystanął. Lecz echo rogu zmilkło nagle jak ogień zdmuchnięty potężną wichurą
i wróg znów ruszył naprzód.
47
0717_881216_polski_kl6_cz_1_DRUK.indd 47 17.07.2019 20:09:05