Page 157 - 882176_OS lifting BB+ cz2
P. 157

Przyszła zima. Około świąt Bożego Narodzenia znowu schodzili się do lasu ludzie i wycinali
           teraz małe drzewka, nieraz mniejsze i młodsze od naszej choinki. Patrzyła ona też na nie z za-
           zdrością: jadą w świat, tak daleko! Nikt nie obcina im pięknych gałęzi, wywożą je wraz z nimi,
           takie śliczne, świeże!
             − I dokąd je wywożą? I dlaczego? Są między nimi zupełnie maleńkie – i dlaczego nie obcinają
           im gałęzi?
             − My to wiemy! My to wiemy! – zaświergotały wróble. – Widziałyśmy je tam, w mieście, przez
           okna. Wiemy, dokąd one jadą. Świetny los je czeka, coś nadzwyczajnego! Tego nawet dobrze
           opisać nie można. Widziałyśmy je same przez okna: rosną tam na środku ciepłego pokoju, ozdo-
           bione świeczkami, błyskotkami, rumianymi jabłkami, piernikami. Ach, co to za los wspaniały!
             − Więcej nic nie widziałyśmy. Ale to było prześliczne, prześliczne!
             − Ach, jakżebym pragnęła doczekać się takiego szczęścia! – westchnęło z żalem drzewko
           wszystkimi igłami. (…) Jakże tęsknię do miasta, do ludzi, jak mi tutaj smutno! Może już nieda-
           leko Boże Narodzenie – jestem taka duża i ładna, może mnie zetną w tym roku nareszcie! O,
           chciałabym już rosnąć w ciepłym, jasnym pokoju, z całą tą świetnością, której się opisać nie da!
             − A potem?… Potem nastąpi zapewne coś jeszcze piękniejszego, jeszcze wspanialszego, po
           cóż by nas inaczej tak strojono? Tak, tak, to początek jeszcze większego szczęścia, którego nawet
           odgadnąć nie umiem. Ach, co nas czeka w mieście! Tęsknię do tej chwili – pragnę, aby nadeszła!
             − Ciesz się słońcem i powietrzem – szepnęły jej bledsze, ale życzliwe promienie. – Ciesz się
           młodością, ciesz się życiem!
             Ale choinka cieszyć się tym nie umiała, rosła tylko i rosła, jak mogła najprędzej. Igły miała
           pachnące i ciemnozielone, a pień prosty jak strzała.
             Na Boże Narodzenie ścięli ją też najpierwszą. Ostra siekiera wślizgnęła się jej aż do serca
           i drzewko padło z westchnieniem na biały śnieg brylantowy. Ból ją przeniknął straszny i zemdlała.
           Rozumie się, iż zapomniała, że to jej szczęście upragnione; skoro przyszła do siebie, czuła tylko, iż
           się rozstaje na zawsze ze swym rodzinnym lasem, z pniem, z którego wyrosła; że już nie zobaczy
           kochanych drzew starych, które ją otaczały od dzieciństwa, ani zielonych krzaków i choinek,
           z którymi się wychowała, ani świeżych kwiatów znajomych na wiosnę, ani ptasząt śpiewających
           tak wesoło. Bolesne było pożegnanie, smutny odjazd.
             Ocknęła się dopiero wtedy z tego smutku, gdy na podwórzu, gdzie ją wraz z innymi choinkami
           złożono, usłyszała mówiącego jakiegoś człowieka, który wskazywał na nią:
             − Śliczne drzewko, to biorę.
             I natychmiast dwóch ludzi w pięknych sukniach ze świecącymi guzikami zaniosło ją do
           wielkiego, pięknego pokoju. (…)
             Ustawiono drzewko na środku pokoju, w dużym drewnianym naczyniu, pełnym piasku, ale
           tego nie było widać, gdyż naczynie osłonięto zieloną materią, a pod nim na podłodze był kwiecisty
           kobierzec. Wtedy dopiero zaczęła choinka odczuwać znowu szczęście. Drżała z radości. Co to
           z nią będzie teraz? Panienki i służba przystrajały ją i zdobiły na wyścigi; wieszano na jej zielonych
           gałązkach siatki złociste, pełne prześlicznych cukierków, pierniki, jabłka złocone, orzechy, róż-
           nobarwne błyskotki i cukierki, nici złote i srebrne, podobne do promieni słońca, cudowne lalki,
           podobne do dzieci, świeczki i ptaszki, a na najwyższej gałązce umieszczono gwiazdę srebrzystą.
           Wyglądała tak wspaniale, że naprawdę opisać trudno; wróble miały słuszność zupełną.
             − Wieczorem będzie daleko piękniejsza, gdy zapalimy świeczki – mówiono dokoła, a drzewko
           traciło przytomność ze szczęścia.
             − Ach, żeby ten wieczór nadszedł już! – wzdychała. – Ach, żeby zapalono moje świeczki!
           I co to wtedy będzie? Co się stanie? Może sosny przyjdą z lasu patrzeć na mnie? A wróble będą
           zaglądały w okna. I wszyscy podziwiać będą moją piękność i moje szczęście. A potem? Czy tu
           wrosnę mocno w to naczynie i stać będę lato i zimę taka piękna i strojna? (…)

                                                                                  155
   152   153   154   155   156   157   158   159   160   161   162