Page 18 - 882518_OS lifting BB+ cz4
P. 18

– Sprawię pewnie koledze kontrabasowi zawód, ale ja stoję po stronie pałeczki. Przecież
            ona nie uczyniła nic złego. Robi to, co do niej należy. Kieruje nami mądrze i łagodnie. Jeśli nas
            poprawia, to dla naszego dobra. Chce, żebyśmy na koncercie jak najlepiej wypadli. Nie wiem,
            czy dalibyśmy sobie bez niej radę. Ja w każdym razie będę jej słuchać.
               Słowom tym towarzyszył pogardliwy uśmieszek kontrabasu. A gdy wiolonczela skończyła,
            rzekł:
               – Proszę bardzo. Każdy postąpi tak, jak będzie uważał. Chciałbym jednak wiedzieć, na kogo
            mogę liczyć. Dlatego pytam: kto jest gotów wypowiedzieć posłuszeństwo batucie?
               Znowu wybuchła wrzawa. Naradzano się, przekonywano, przekrzykiwano...
               A potem zaczęły padać odpowiedzi:
               – Ja! – zadudnił bęben. – Ja jestem gotów!
               – Ja też! – wrzasnął pełnym głosem puzon.
               – I ja! – odezwała się zaraz po nim trąbka.
               – My również! – trzasnęły zgodnie talerze.
               – Postąpię jak większość – rzekł ostrożnie klarnet.
               Okazało się, że większość poparła kontrabas. Po stronie pałeczki opowiedzieli się tylko flet
            i wiolonczela. Kontrabas triumfował.
               – Dziękuję. Bardzo wam dziękuję! – powtarzał. – Wiedziałem, że się na was nie zawiodę. Od
            tej chwili jesteśmy niezależni. Nie musimy nikogo słuchać. Szczególnie jakichś zarozumiałych
            patyków. Uczcijmy ten doniosły moment odśpiewaniem naszego hymnu. Hymnu zbuntowanych
            instrumentów!
               I chór instrumentów zaśpiewał:
               Dosyć grania pod batutą,
               bez niej sobie poradzimy.
               Każdym taktem, każdą nutą
               setki uszu zachwycimy.
               Wesoło zrobiło się w wielkiej sali. Bardzo wesoło. Tylko flet i wiolonczela wcisnęli się w naj-
            ciemniejszy kąt i myśleli o cichej pałeczce, którą jutro czeka okrutna niespodzianka...
               Nazajutrz wieczorem wielki budynek przy ulicy Stu Smyczków ożywił się. Okna zajaśniały
            światłem, a szeroko otwarte drzwi zapraszały do środka. Podążali ku nim odświętnie ubrani
            panowie i wystrojone panie. Niektórzy wymieniali ukłony, pytali o zdrowie i narzekali na pogodę.
            Potem wszyscy kierowali się do szatni, gdzie zostawiali płaszcze, kapelusze i parasole. Z szatni
            przechodzili do wielkiej sali, która powoli się zapełniała. Rozmawiano półgłosem, czasem tylko
            ktoś się głośniej roześmiał. Punktualnie o siódmej na scenie pojawiła się orkiestra. Muzycy mieli
            na sobie czarne fraki i śnieżnobiałe koszule. W świetle kryształowych żyrandoli lśniły instrumenty.
            Salę zaległa cisza i na scenę wkroczył dyrygent. W ręce trzymał cienką, niepozorną pałeczkę.
            Rozległy się oklaski, dyrygent ukłonił się publiczności i podniósł pałeczkę w górę. Instrumenty
            dawały sobie jakieś porozumiewawcze znaki. Rosło napięcie. Nagle dyrygent wykonał pałeczką
            kilka szybkich ruchów i stało się coś, co wprawiło wszystkich w najwyższe zdumienie. Salę wypełnił
            taki jazgot, jakiego tu jeszcze nie słyszano. To była najprawdziwsza kocia muzyka!
               – Brzdęk! Brzdęk! Brzdęk! – brzdąkał zapamiętale kontrabas.
               – Bum! Bum! Bum! – grzmiał bęben, zupełnie nie zważając na pałeczkę dyrygenta.
               – Trzask! Trzask! Trzask! – waliły talerze.
               Szalał puzon, powariowały trąbki, rozszalały się skrzypce i klarnety.
               Dyrygent osłupiał, osłupiała publiczność, muzycy potracili głowy. Wreszcie dyrygent przerwał
            koncert i z twarzą białą jak jego koszula zwrócił się do sali.
               – Bardzo państwa przepraszam – wyjąkał – ale dzieje się tu coś przedziwnego. To jakieś
            czary... Na sali rozległy się gwizdy i nieprzyjazne okrzyki.

          16
   13   14   15   16   17   18   19   20   21   22   23